Strony

czwartek, 12 lutego 2015

"Light In The Darkness"



Znowu kłótnia z rodzicami. Miała już tego dość. Czepiali się jej dosłownie o wszystko. W tej chwili akurat chodziło o to, że chciała po prostu trochę dłużej zostać u Kate- jej koleżanki. Zadzwoniła do swojej rodzicielki i zapytała grzecznie, czy może zostać pół godziny dłużej, ponieważ Kat chciała jej się z czegoś zwierzyć, a nie było już czasu. W sumie to nie musiała się pytać o nic rodziców, ponieważ miesiąc wcześniej skończyła 23 lata. Mimo wszystko szanowała swoich rodziców nawet jeśli byli zbyt wybuchowi, co zdarzało się nazbyt często. W końcu gdyby nie ci ludzie-siedziałaby dłużej w tym cholernym domu dziecka. A nie, stój. W ogóle nie szanowała tych ludzi. Nie po tym co jej zrobili.  Strasznie brakowało jej tych prawdziwych rodziców. Wiele razy modliła się, aby znowu byli przy niej, rozmawiali z nią, pocieszali. Jednak wiedziała, że żaden cud się nie stanie. Teraz mieszkała z ludźmi, którzy zaadoptowali ją dziesięć lat temu.

 Mama oczywiście nie pozwoliła jej zostać dłużej i kazała wracać do domu.
- Eh...przepraszam Kate. Muszę iść. Pogadamy juto.- Zwróciła się do przyjaciółki, ale widząc jej smutną minę powiedziała-No już...rozchmurz się. Jutro na pewno pogadamy. Wiesz, że bardzo bym chciała zostać i Cię wysłuchać, ale sama wiesz jacy są moi rodzice.
- Och, ok.- Wstała i pożegnała się z przyjaciółką.- Trzymaj się Liv.           
- Pa.- Odpowiedziała jej i wyszła z domu Kate.
Było już ciemno i chłodno, więc zapięła swoją bluzę, a na głowę narzuciła dość obszerny kaptur. Do uszu wsadziła słuchawki i już za kilka sekund rozkoszowała się rockową muzyką płynącą z urządzenia. Szła chodnikiem z głową spuszczoną w dół, gdy nagle poczuła, że na kogoś wpadła. Przestraszona podniosła głowę i zobaczyła mężczyznę leżącego na chodniku.
- O Boże! Strasznie Pana przepraszam! To moja wina, zagapiłam się.- Podała mu rękę i pomogła wstać.- Nic Panu się nie stało?- Zapytała, a ów tajemniczy mężczyzna uśmiechną się do niej.
- W porządku. Nic się nie stało. Nic mi nie jest...No dobra, jest. Tyłek mnie trochę boli.- Oboje wybuchli śmiechem.
- Ale na pewno nic Panu nie jest?- Jeszcze raz zapytała, aby się upewnić.
- Mój tyłek nie porcelana, nie pobije się. Łeb ze stali.-W tym momencie postukał się lekko pięścią w głowę.- Wiele już przeszedł. Da sobie radę.- Znowu zaczęli się śmiać. Dziewczyna spojrzała na zegarek i zamarła. Powinna już dawno być w domu...Kolejna awantura będzie. Postanowiła jak najszybciej zakończyć rozmowę.
- Kurczę, nie chcę żeby to zabrzmiało chamsko, ale muszę wracać do domu.- Powiedziała spoglądając prosto w jego oczy. Nie wiedziała jaki mają kolor, ponieważ było ciemno, a poza tym...W tym momencie było to nieistotne.- I to jak najszybciej.- Chłopak wyraźnie posmutniał.
- Eh, no dobrze. Trzymaj się.- Uśmiechnął się do niej.
- Jeszcze raz przepraszam za stłuczony tyłek. Trzymaj się.- Rzuciła mu na pożegnanie i pognała jak najszybciej w stronę domu. Wiedziała co ją czeka jeśli się spóźni.


- Boże...Co za dziewczyna...- Pomyślał Chester odprowadzając dziewczynę wzrokiem.- A jaka ładna.- Uśmiechnął się do siebie.- Oj Chazy Chazy...Nigdy się nie zmienisz frajerze.- Jego rozmyślania przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu.
- Halo, Samantha?- powiedział do komórki.
- Och, cześć kochanie.- kiedy usłyszał jej przesłodzony głos, zrobiło mu się niedobrze.
- Czego chcesz?- zapytał sucho. Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z tą kobietą.
- Oj, nie bądź niemiły misiek. Caroline zaprosiła mnie na taki wiesz ‘babski wieczór’ i wiesz, nie chciałam odmówić. Będę ju...- nie dokończyła, ponieważ mężczyzna rozłączył się.
- Idiotka....-pomyślał- nawet nie podejrzewa, że wiem co robi za moimi plecami. Tym razem poszła sobie do jakiejś ‘Caroline’ która tak naprawdę jest Carolem. Nosz ja pierdole... Czemu to zawsze mi musi się życie pieprzyć? Założył na głowę dość obszerny kaptur.- W sumie to nie muszę jeszcze wracać do domu.- Pomyślał i zatopił się w swoich myślach. Postanowił, że pójdzie w swoje ulubione miejsce nad jeziorem.


Weszła pospiesznie do domu, zdjęła buty i wbiegła po schodach do swojego pokoju. Rzuciła torbę na łóżko, a telefon ze słuchawkami odłożyła na biurko. Podeszła do szafki, na której stała klatka z jej ukochanym zwierzątkiem. Wyciągnęła ostrożnie małego chomiczka i pogłaskała go po grzbiecie.
- Siemasz Stef, mój najlepszy przyjacielu.- Odłożyła go z powrotem do klatki, nasypała mu karmę do małej, czerwonej miseczki i zamknęła klatkę. Dalej stojąc przy szafce zaczęła rozmyślać o tym gościu, na którego wpadła. Miała wrażenie, że już go gdzieś kiedyś widziała.
- Dobra, kij z tym. Pewnie gdzieś na ulicy go widziałam.- Mruknęła sama do siebie.
 Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Stał w nich jej ojciec. W jego oczach można było zobaczyć gniew i nienawiść. Zresztą jak zwykle. Nigdy nie kochał swojej przybranej córki. Zawsze się na niej wyżywał.
- Dlaczego się spóźniłaś?! Miałaś być o 21:30!- Wykrzyczał w jej stronę.
- Po pierwsze: jestem dorosła i mogę wracać, o której tylko chcę, po drugie: spóźniłam się, bo wpadłam na ulicy na takiego jednego znajomego i się zagadaliśmy- Kłamała i dobrze o tym wiedziała. Chciała po prostu uniknąć ciekawskich pytań jeśli chodzi o tego mężczyznę na ulicy.- a po trzecie to dlaczego do jasnej cholery przychodzisz tutaj i nie dość, że jesteś upity to jeszcze trzaskasz drzwiami i się na mnie wydzierasz?! Myślałeś, że jak przyjdziesz i zaczniesz się wydzierać to głupia Liv będzie siedziała skulona i tylko przytakiwała? Spóźniłeś się o kilka lat! Już nie jestem tą głupią, nic nie rozumiejącą dziewczynką, która myśli, że przemoc w rodzinie to normalne w każdym domu. W moim PRAWDZIWYM domu nigdy nie zaznałam przemocy. Nikt nigdy mnie nie poniżył ani uderzył!- W tym momencie poczuła silne uderzenie w twarz i przeszywający ból. Upadła na łóżko i złapała się za piekący policzek. Jej "kochany" ojciec przybliżył się do niej żeby uderzyć jeszcze raz, ale w tym momencie coś w niej pękło. Błyskawicznie poderwała się z łóżka i odepchnęła tego potwora. Spojrzała tylko na niego, dziwiąc się, że miała aż tyle siły, aby powalić go na podłogę. Po chwili jednak ocknęła się i
wybiegła z pokoju zatrzaskując drzwi. Zbiegła szybko ze schodów, na nogi naciągnęła buty i wybiegła z domu. Jej nogi same zdecydowały, gdzie ma biec. Kilka minut później znalazła się na niewielkim pomoście nad jeziorem. Uwielbiała to miejsce. Gdy tu przychodziła, zapominała o wszystkich problemach. Dawała się ponieść marzeniom. Marzyła o tym, aby kiedykolwiek spotkać osobę, która pokochałaby ją za to jaka jest. Marzyła o dłoni splecionej z dłonią ukochanego. Marzyła choćby o tym, by móc przytulić się do jakiejkolwiek osoby, która by ją zrozumiała. Myślała o tym co działo się dzisiaj. Czuła się okropnie.
- Dlaczego to właśnie ja mam takie spieprzone życie?- Spytała samą siebie, skuliła się, a w jej zielonych oczach pojawiły się słone łzy. Nagle jakby usłyszała śpiew niesiony z drugiego brzegu przez taflę wody.

"I tried so hard
And got so far
But in the end
It doesn't even matter
I had to fall
To lose it all
But in the end
It doesn't even matter"

Był to przepiękny głos godny anioła. Albo rockmana. Albo anioła i rockmana w jednym. Słyszała ten głos coraz bliżej, jakby ktoś szedł brzegiem w jej stronę. Gdy już jej się zdawało, że jest naprawdę blisko, rozejrzała się dookoła, ale nie ujrzała nic prócz wody i ciemności.
- Gościu..kimkolwiek jesteś...Masz przepiękny głos...- Powiedziała sama do siebie.
- Dziękuję pięknie.- Powiedział ktoś za nią. Liv momentalnie odwróciła się za siebie, ale nikogo oprócz wszechogarniającej ciemności nie zauważyła.
- No pięknie Liv...nie dość, że gadasz sama do siebie to jeszcze masz jakieś dziwne urojenia.- Mruknęła i odwróciła się z powrotem w stronę wody. Z kieszeni spodni jedną ręką wyjęła papierosa a w drugiej gorączkowo szukała zapalniczki. Nawet nie zauważyła, że po jej lewej stronie ktoś siedzi.
- Ognia?- Powiedział cicho, a ona śmiertelnie wystraszona krzyknęła wyrzucając papierosa do wody. On widząc jej minę automatycznie chciał uciekać. Mimo wszystko opanował się i pozostał na swoim miejscu.
- Kobieto, błagam. Nie tak głośno, bo całe Stany obudzisz.- Zaczął się śmiać. Ona nadal siedziała przerażona i nie wiedziała co ma zrobić.- Nie poznajesz mnie?- Zapytał.
- N-nie?- Wybełkotała.
- Dzisiaj, wieczór, jakieś 40 minut temu, chodnik, Ty, ja, ciemno, wpadłaś na mnie, tyłek nie z porcelany, stalowy łeb.- Zaśmiał się, a ona zrobiła głupią minę i nagle ją olśniło.
- Heh, no tak. "Tyłek nie z porcelany, nie pobije się"- Zacytowała go i lekko się uśmiechnęła.
- Chester. Dla przyjaciół: Chazz, Chazy.- Podał jej rękę.- Ewentualnie..Chester the Molester.- "Zatańczył" zabawnie brwiami i zaczął się śmiać.- Żartowałem.
- Liv.- Odwzajemniła uścisk dłoni.- To Ty tak śpiewałeś?- Spytała po chwili.
- Tsa...Jeśli darcie ryja po 10 w nocy nad jeziorem można nazwać śpiewem to tak.
- No błagam Cię! To było przepiękne!- Szturchnęła go lekko w ramię. Mimo, że znała go zaledwie kilka minut to polubiła go, a co najważniejsze czuła się przy nim jakoś tak bezpiecznie.
- Dziękuję.- Uśmiechnął się do niej.- A tak odbiegając od tematu to dlaczego siedzisz tu sama?
- W sumie to mogłabym zapytać Cię o to samo...
- Ja musiałem pozbierać myśli.
- No to już masz odpowiedź na swoje pytanie.- Oparła głowę o jego ramię.- Zawsze tu przychodzę kiedy muszę przemyśleć parę spraw- Powiedziała, a on odgarnął jej z twarzy kosmyk włosów. Mimo mroku panującego wokół zauważył dość sporego siniaka pod okiem tej małej istotki, którą dane mu było spotkać. Była dla niego jak światło w ciemności. Od razu ją polubił i nie miał zamiaru kończyć ich znajomości na tym jednym spotkaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz