Jechali w ciszy dobrych kilka minut, lecz co chwila
zerkali jedno na drugie. Chester postanowił przerwać tą ciszę.
- Masz na imię Liv, tak?- Zapytał, a ona
potwierdziła ruchem głowy.- Śliczne imię.- Uśmiechnął się.- Takie niespotykane.
- Dzięki. Liv to norweskie imię, a znaczy
"życie". Ogólnie to powinnam się przedstawić jako Liv Villemo Sol
Silje Lind z Rodu Ludzi Lodu.- Powiedziała udając oficjalny ton. Bennington z
każdym wypowiedzianym przez Liv imieniem robił coraz większe oczy ze
zdziwienia.
- Boże kochany, co tak dużo tych imion?- Złapał się
za głowę.
- Ty się nie łap za głowę tylko prowadź.- Zaśmiała
się.- Wiesz, historia mojej rodziny jest bardzo dziwna i długa. Nie będę Cię
zanudzać.- Powiedziała na co on machnął ręką.
- Do LA jeszcze daleko. Mamy prawie godzinę do
przegadania także możesz opowiadać. Zresztą, ciekawy jestem tych imion.-
Powiedział, a ona wywróciła oczami.
- Muszę?
- Tak.- Uśmiechnął się szeroko pokazując swoje
białe zęby.
- Ech..
- Nie "ech" tylko opowiadaj.- Zaśmiał
się.
- No dobra, dobra.- Usadowiła się wygodniej na
siedzeniu i zaczęła opowiadać.- Za siedmioma górami, za siedmioma lasami...-
Zaczęła, ale widząc głupią minę swojego towarzysza wybuchła śmiechem.- Oj
żartuje przecie! Szczerze mówiąc to sama dobrze tej legendy nie pamiętam, bo
rodzice opowiadali mi ją jak byłam mała, ale pamiętam, że coś tam było o jakimś
przekleństwie na potomkach Ludzi Lodu. Podobno w każdym pokoleniu miało rodzić
się jedno dziecko dotknięte przekleństwem. Miało być rozpoznawalne przez swoje
żółte kocie oczy i zdolności czarowania czy cuś takiego tylko dlatego, że jakiś
tam koleś w XII wieku niby zawarł pakt z Diabłem.
- A co z Twoimi imionami?
- To zacznijmy chronologicznie. Najpierw była
Silje- matka całej norweskiej gałęzi naszego rodu. Później była Sol- przybrana
córka Silje. Była jedną z dotkniętych. Znaczy się podobno była czarownicą, ale
ja tam w te bajki nie wierzę. Później była Liv- córka Silje. Tak samo jak jej
matka była miłą kobietką kochającą swoją rodzinę ponad życie. Na końcu była
Villemo- jedna z wybranych. Podobno w obronie rodziny, siebie, czy swojego
ukochanego potrafiła miotać kulami ognia. KULAMI KUŹWA OGNIA, ogarniasz? Kulami
ognia. Toć to śmiechu warte.
- Wierzysz w tą legendę?- Zapytał z zaciekawieniem.
-Błagam Cię, człowieku. A Ty wierzysz? Historia
tych wszystkich kobiet, po których noszę imiona podobno toczyła się w XVI, XVII
i XVIII wieku. Chociaż powiem Ci, że ta legenda naprawdę mnie zaintrygowała i
jak poznałam bliżej historię tej Villemo to odkryłam, że mam z nią wiele
wspólnego. Na przykład: bez wahania oddałabym życie za kogoś mi bliskiego itd.
W ogóle to jestem od małego zafascynowana ogniem, którym rzekomo Vill miotała
na prawo i lewo. Dlatego też wytatuowałam sobie płomienie na rękach. Uwielbiam
ogień...Lubię się z nim utożsamiać w pewnym sensie, ale ja dziwna jestem także
wiesz..- Zaczęła się śmiać, a on razem z nią.- Rodzice mi mówili, że gdyby
przekleństwo jeszcze istniało to prawdopodobnie byłabym jedną z obciążonych
albo wybranych.
- Skąd niby te przypuszczenia?- Zdziwił się.
- Mam nienaturalnie zielone oczy. Moim zdaniem ta
legenda jest zmyślona, a te niby "żółte" i "zielone" oczy
to wynik genów i tyle. - Powiedziała, a on zaczął przyglądać się jej oczom.-
Noszę szkła, które mają kolor naturalnej zieleni także nic nie zobaczysz.-
Powiedziała i oboje wybuchli śmiechem.- W ogóle to jak byłam mała to
nauczycielki non stop dzwoniły do mojej mamy i mówiły: " Pani Lind! Toż to
niedorzeczne żeby dziecko w takim wieku nosiło szkła kontaktowe! I to kolorowe!
To niebezpieczne." Idiotki. Przecież widziały, że popierdzielam z
okularami na nosie, więc po co by mi były szkła kontaktowe i to kolorowe, no
błagam...Dopiero kilka lat później zaczęłam je nosić.
- Po prostu dziwiły się, że masz taki, a nie inny
kolor oczu.- Zaśmiali się oboje.
- Pokażesz mi kiedyś oczy?- Zapytał i nagle zapadła
cisza. Po kilku sekundach odezwała się Liv.
- Nawet nie wiesz jak dziwnie zabrzmiało Twoje
pytanie...- Zaczęła się śmiać.- Oj pokażę, pokażę.- Odparła.
- Ty, czekaj. Bo Ty mówiłaś, że powinnaś
przedstawiać się "Lind". To Ty się tak nie przedstawiasz?- Zapytał,
ale szybko skarcił się w myślach, ponieważ zauważył, że nagle posmutniała.-
Przepraszam, nie było pytania.- Wiedziała, że o to zapyta. Nagle wszystkie
wspomnienia wróciły do niej i uderzyły w nią jak piorun w samotne drzewo.
-Nie no, nic się nie stało. Od dziesięciu lat
jestem zmuszona do przedstawiania się jako Sanders. Kiedy miałam 13 lat, moi
rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Kilka lat wcześniej przeprowadziliśmy
się z Norwegii do Polski i nie mieliśmy tam żadnej rodziny, dlatego trafiłam do
domu dziecka. No i pewnego feralnego dnia do tego popieprzonego miejsca
przybyła młoda para. Małżeństwo dopiero co po ślubie. Nie mogli mieć dzieci, więc
postanowili zaadoptować jakieś. No i padło na trzynastoletnią dziewczynę o
niezwykłych, zielony oczach. Głupia dziewczynka myślała, że będzie miała nowych
rodziców, że będzie fajnie. Zresztą na początku było fajnie. Przeprowadziliśmy
się do USA, kupowali mi prezenty,
ubrania, okazywali miłość, wsparcie. Rok później wszystko się spieprzyło.
Ojciec zaczął pić. Matka zresztą też. Wyżywali się na mnie ile wlezie. Bili,
poniżali...Raz nawet chciałam się zabić, ale nie wyszło, bo stchórzyłam. Kiedy
miałam 15 lat zaczęłam ćpać, pić, palić. Wszystko na raz. Później wylądowałam
na odwyku i dzięki Bogu udało mi się
wyjść z tego gówna. Moi "kochani" nowi rodzice chcieli poprawić nasze
relacje i w sumie po części im się to udało. Aż do pewnego dnia... - Kiedy tak
opowiadała nawet nie zauważyła jak Chester zatrzymał samochód na poboczu i z
przejęciem słucha jej historii.- Tego dnia przyszłam wesoła ze szkoły, ponieważ
okazało się, że mam najlepsze wyniki w całej klasie. Wbiegłam szczęśliwa do
domu. Przez to co zobaczyłam od razu zrzedła mi mina. Po całym domu walały się
butelki po wódce. Wiedząc co to oznacza, szybko pobiegłam do swojego pokoju. On
niestety już tam na mnie czekał. Chwiejąc się na nogach z butelką wódki w ręku
powiedział, że dobrze, że przyszłam. Myślałam, że tak jak za starych czasów
pobije mnie, ale on zrobił coś o wiele gorszego.- Po jej policzkach zaczęły
spływać łzy.- Zamknął drzwi na klucz, rzucił butelką w ścianę i zaczął się do
mnie przybliżać. Pamiętam, że nie mogłam odgadnąć jego wyrazu twarzy. Uśmiechał
się do mnie dziwnie. Odsunęłam się od niego, ale on uderzył mnie z całej siły
i...
- I? Proszę powiedz.- Powiedział do niej łagodnie,
ale widząc jej minę nie wytrzymał.- Do jasnej cholery, Liv! Czy ten skurwiel Ci
coś zrobił?!- W tym momencie coś w niej pękło.
- TAK! Ten j skurwysyn rzucił mnie na łóżko i mnie
zgwałcił! Tego chciałeś usłyszeć?! Zostałam zgwałcona przez mojego ojca
zastępczego, bo matka nie chciała mu dać pieprzonej dupy!
Wybuchła płaczem i skryła swoją drobną twarz w
dłonie. Chester widząc to, wysiadł pospiesznie z samochodu, wyciągnął Liv za
rękę z auta i mocno do siebie przytulił. Podobnie jak u Liv po jego policzkach
spływały słone łzy. Trwali tak przez dobre kilka minut. Liv opowiadała dalej.
- Po wszystkim znowu chciałam się zabić. Czułam w
sobie taką...pustkę. Zero uczuć. Nie miałam do kogo się zwrócić o pomoc, więc
napisałam list, w którym wszystko opowiedziałam i zaniosłam go na policję, a
potem...Skoczyłam z mostu, ale skończyło się na kilku złamaniach. Tego
skurwiela wsadzili do więzienia, ale po dwóch latach wyszedł. Już nigdy mnie
nie tknął chociaż jak widać dalej mnie bije.- Otarła łzy i znowu się do niego
przytuliła. W jego silnych ramionach czuła się niezwykle bezpiecznie.
- Wiem co czujesz. Aż za bardzo. Wiem jak to jest
kiedy pewien dupek zabiera Ci część Ciebie, a Ty nie umiesz później normalnie
funkcjonować. Ale nie płacz już. To przeszłość.- Odsunął ją od siebie, spojrzał
jej w oczy i lekko uśmiechnął się. Ona otarła mu łzy z policzków i również się
uśmiechnęła. - Już dobrze?- Zapytał, a ona pokiwała twierdząco głową.
- Tak, możemy jechać.- Wsiedli do samochodu i po
chwili odjechali.- Przepraszam.
- Za co Ty mnie przepraszasz?- Zapytał ze
zdziwieniem.
- Za to, że tak wybuchłam płaczem. I w ogóle
obarczam Cię swoimi problemami.
- Nie masz za co przepraszać.- Uśmiechnął się do
niej.- Każdy czasem potrzebuje się wygadać.
- No ok... Kiedy będziemy w LA?
- Już jesteśmy w LA. Słuchaj, zostawię Cię na góra
dwie godziny u Mike'a, bo muszę ogarnąć ten mój burdel w domu. Znaczy się
posprzątać muszę.
- Dobra, dobra...tłumacz się dalej.- Zaczęła się
śmiać.- A ten Mike to wie, że u niego na chwilę zawitam?
- Jeszcze nie. Powiem mu na miejscu.- Powiedział.
- Chazz?- Odwróciła lekko głowę w jego stronę.
- Tak?
- Wcześniej powiedziałeś, że...aż za bardzo wiesz
co czułam przez tego...człowieka.
- Liv, proszę. Nie chcę o tym rozmawiać.
- No, ale wiesz, że możesz mi...- Nie dokończyła,
ponieważ gwałtownie jej przerwał.
- Nie, nie wiem! Czego nie rozumiesz w tym, że nie
chcę o tym rozmawiać?!- Tak naprawdę nie chciał na nią nakrzyczeć, ale nie
chciał rozmawiać o swojej przeszłości. Sprawiało mu to za dużo bólu. Nagle w
samochodzie zrobiło się nieznośnie cicho. Słychać było tylko warkot silnika
auta. Postanowił przerwać ciszę. Odwrócił głowę w stronę swojej towarzyszki.
Siedziała skulona z wielkim kapturem na głowię.
- Liv, ja przepraszam. Nie chciałem na Ciebie
nakrzyczeć. Po prostu te wspomnienia sprawiają mi zbyt dużo bólu i nie chcę o
nich rozmawiać. Przez to co przeszedłem nie potrafię od tak sobie zaufać każdej
osobie, którą spotkam. Jest tylko jedna osoba, przed którą się otworzyłem i
która wie o mnie wszystko. Tą osobą jest Mike. Był przy mnie zawsze, gdy potrzebowałem pomocy i będę mu za to
dozgonnie wdzięczny.- Ściągnęła kaptur z głowy i odwróciła się w jego stronę.
- To ja przepraszam. Nie powinnam Cię o to pytać.
- Nic się nie stało.- Odpowiedział i nagle jakby
ożył.- O! Już jesteśmy na miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz